Gra błędów
zoom_out_map
chevron_left chevron_right

Gra błędów

Po spektakularnym zwycięstwie w Mistrzostwach Świata w akrobacji szybowcowej media promowały historyczny sukces na łamach najpopularniejszych serwisów informacyjnych.

45,00 zł (brutto) 42,86 zł (netto)
Brutto

Wyświetl historię cen produktu

Szybownictwo zagościło w domach milionów Polaków, wynosząc sportowe emocje poza granice lotniska. „Gra błędów” ma za zadanie nie tylko odpowiedzieć na nurtujące pytania odnośnie tej zakręconej dyscypliny, ale również pozwolić czytelnikowi zrozumieć presję sportowca zmagającego się z najlepszymi pilotami świata, palącym słońcem rumuńskiej Devy oraz walczącego z samym sobą.

 

Streszczenie:

Jest wyjątkowo upalny lipiec 2019 roku, kiedy wraz z głównymi bohaterami, członkami polskiej kadry w akrobacji lotniczej, wyruszamy w pełną wzniesień i zakrętów podróż do rumuńskiej Devy. Dwójka zawodników klasy Advanced zmierzy się z reprezentantami trzynastu krajów podczas okrągłych, dziesiątych Mistrzostw Świata. Po przyjeździe na miejsce każdy z osobna usiłuje odnaleźć się w kraju, w którym największym niebezpieczeństwem wcale nie są sportowi rywale. Po pierwszych treningach, wśród zapierających dech krajobrazów, rozpoczyna się wyścig o najważniejszy tytuł, świadectwo lotniczego kunsztu – Mistrzostwo Świata. Pierwsza konkurencja przynosi medal dla Polski.

Startująca na szybowcu S-1 Swift, SP-3529, Patrycja Pacak ląduje na trzecim miejscu, ale to dopiero zapowiedź wydarzeń kolejnych dwóch tygodni. Pojawiają się pierwsze błędy, jest dużo zmęczenia, a czterdziestostopniowe upały dają o sobie znać. Po pięciu konkurencjach

Patrycja prowadzi w klasyfikacji generalnej, rywalizując niemal z samymi facetami. Ma szansę sięgnąć po złoto, jeżeli tylko wytrzyma presję. Tytuł Mistrza Świata zdobyty przez Polkę będzie wydarzeniem historycznym, dwudziestopięciolatka ma szansę dokonać czegoś, czego nie dokonała wcześniej żadna kobieta. Czy wszystko pójdzie po jej myśli? Na czyją korzyść rozegrają się kolejne konkurencje? Kto pierwszy popełni błąd?



Fragment tekstu:

Ktoś z kolegów podaje osłonę kabiny, po dopięciu pasów już do niej nie sięgnę. Nie zauważam kto, jestem spięta i skoncentrowana.

Siłownik hydrauliczny z pewnością skrzypi jak zwykle, ale warkoczący silnik samolotu holującego zagłusza odgłos towarzyszący zamykaniu. Próbuję przesunąć uchwyty na burtach kabiny, żeby ją zablokować. Upał sprawił, że pracujące pod wpływem wysokiej temperatury elementy nie chcą pasować. W końcu trafiają na swoje miejsce i wszystko mam gotowe do startu.

Wyciągam rękę i skrzydła szybowca wędrują do poziomu. Nie czekając na potwierdzenie radiowe, holownik napręża linę.

Wreszcie swift rusza, szybko zostawiając w tyle grid. Rwie się do lotu. Krótkie skrzydła szybko złapały strugi i muszę przytrzymywać maszynę drążkiem przy ziemi, żeby nie wyskoczyła za wcześnie. Kiedy prędkość jest odpowiednia, delikatnym ruchem odrywam szybowiec od pasa trawiastego i lecę, nareszcie!

Przede mną spokojnie, rytmicznie kołysze się żółty maule. Nieduży samolocik tańczy w każdym pomniejszym podmuchu termicznym. Silnik pracuje, a my wznosimy się szybko ponad miastem. Specyficzny dla lotniska Aeroklubu Săulești układ wiatrów sprawia, że większość startów wykonywanych jest na kierunku 290 stopni. Słabsza holówka pozwala mi bardzo dokładnie przyjrzeć się twierdzy, dominującej nad resztą zabudowań. Teraz jednak czuję się komfortowo, na wysokościomierzu wskazówka zbliża się do wartości 100 m, co wywołuje głośne piszczenie systemu pomiaru wysokości w strefie. Jak dla mnie bardzo głośne.

Muszę zamknąć podwozie przed dopięciem prawego pasa, bo później nie sięgnę do uchwytu. Podobnie przeciążeniomierz – przycisk do resetowania wartości będzie zbyt daleko. Lotnisko jest w miarę równe, jednak wskazówki trzeba wyzerować po starcie. Robimy rundę wokół okolicznych marketów i suniemy wzdłuż lotniska, z wiatrem. Wysokość 200 m i urządzenie ponownie o sobie przypomina. Zdecydowanie za głośno. No cóż, przynajmniej działa. Przekładam drążek do lewej ręki i próbuję złapać dźwignię podwozia zdrowymi palcami – kciukiem zwalniam blokadę i jednocześnie staram się przyłożyć siłę potrzebną do zamknięcia dwoma pozostałymi. Jest mi wyjątkowo ciężko, zabandażowane palce zahaczają o nakrapianą, szarą burtę kabiny, dźwignia sunie po prowadnicy, odpuszczam blokadę, ale nic z tego. Zamknięte i niezablokowane podwozie, otworzyłoby się siłą grawitacji przy najprostszym manewrze. Muszę coś wymyślić, mam jeszcze chwilę, żeby coś wykombinować.

Przekładam drążek z powrotem do prawej ręki, a lewą luzuję drugi pas barkowy, ten dalszy. Chcę spróbować złapać brązową dźwignię zdrową dłonią. Zauważam, że materiał, z jakiego wykonano uchwyt, jest wyjątkowo śliski, czuję się tak, jakbym trzymała go po raz pierwszy. Odblokowuję i wyginając się dziwnie, siłą rozpędu zamykam podwozie. Upewniam się, że jest zabezpieczone. Tym razem jest idealnie, blokada wskoczyła na miejsce.

Zawodnik numer 8 właśnie kończy strefę, jest już nisko i sygnalizuje koniec wiązanki machaniem skrzydłami. Kiedy tylko hałas w kokpicie ustaje, zgłaszam się do sędziego głównego. Służy temu specjalna częstotliwość, na której mogę potwierdzić łączność radiową.

Przede mną jeszcze około siedmiu minut holu, ale teraz już wypełniłam wszystkie procedury i mogę się relaksować. Mamy tu do czynienia z pewnym paradoksem – większość lotu spędzamy na sznurku, czas ten dłuży się niemożliwie, a kiedy przychodzi moment wyczepienia i rozpoczyna się wiązanka akrobacji, trzeba na trzy minuty zmobilizować wszystkie mięśnie oraz pozwolić ciału wykonywać wyuczone kolejno figury wiązanki znanej. W tej krótkiej chwili ilość informacji napływających z zewnątrz i ułamki sekund, które zostają na ich przeanalizowanie, oznacza walkę z własnymi ograniczeniami. W strefie jest się samemu ze sobą, trzeba tworzyć jedność z szybowcem i figura po figurze tańczyć w powietrzu.

Mam w głowie tylko jedną radę: easy flight Łatwo powiedzieć. Śpiewam coś pod nosem a kiedy wychodzimy na prostą do osi głównej, kołyszę szybowcem z lewej do prawej, próbując rozejrzeć się po strefie. Chwytam za wyczep. Holówka nurkuje, od tego momentu mogę o niej zapomnieć. Teraz tylko pozostaje dobrze zacząć. Odbijam delikatnie w prawo, uchylając hamulce. Zamykam hamulce i jeszcze chwilę lecę. Muszę zacząć „na sędziów”, a to oznacza wejście po granicy strefy. W innym wypadku nie zdążę zasygnalizować rozpoczęcia, a już będę nad nimi. Jest idealnie, pozycja się zgadza, zaczynam wiązankę.

Kiedy rozpoczynam pierwsze nurkowanie, mam wrażenie, że jest okropnie cicho. Szum skrzydeł szybowca dociera do mnie, wychylam lotkę i obracam się o 90 stopni. Prędkość rośnie w szybkim tempie i teraz już ogłuszający ryk powietrza wdziera się do kabiny.

Napinam mięśnie i oddycham mocno, z przepony. Duża prędkość, duże przeciążenie. Muszę dociągnąć do lotu odwróconego i tam wykonać idealne pół beczki. Uwielbiam takie figury, mocny początek nadaje rytm wiązance. Obracam w lewo, a swift reaguje błyskawicznie. Raz, dwa.

Wyrównuję oddech. Kolejne pół beczki, ale tym razem inne. Delikatne, szybowiec płynie. Nie wpływa to na tempo obrotu, ale pozwala utrzymać idealny poziom. Drążek wraca do neutrum, daję impuls do nurkowania.

Prędkość narasta, operuję drążkiem płynnie. Ciągnę coraz mocniej. Teraz jednak nie będzie pionu, zatrzymuję minimalnie pod horyzontem. Tylko tyle, żeby nie wyhamować. Nie mogę stracić energii. Ustawiam kąt w górę. Liczę na głos, kontroluję piramidę.

Idealne 45 stopni to takie, które sędziowie widzą perfekcyjnie. W głowie już jest odpowiedź, jak uwzględnić wiatr, jak dopasować linię, aby znaleźć się we właściwej pozycji. Patrzę przed siebie, obracam. Nie spieszę się teraz, chcę wytracić prędkość, odzyskać wysokość. Kolejna kiedyś zasłyszana rada przesuwa się przez moją świadomość: it is all about energy management.

Obserwuję swoje położenie względem wielu elementów przestrzeni. Szybowiec jest dokładnie tam, gdzie wcześniej zaplanowałam. Instynktowny pilotaż, ręka świadoma kolejnych ruchów. Czas wychodzi poza swoje ramy i pozwala mi przyglądać się z boku. Sędziowie muszą to docenić, ale reakcja arbitrów jest ostatnią rzeczą, o jakiej wtedy myślę. Liczy się jedność z szybowcem. Przełamuję delikatnie tor lotu.

Ten sam dźwięk, obrót, westchnienie powietrza przepływającego przez wychyloną lotkę. Stop. Nie spieszę się. Delektuję się pionem, swobodą oddechu. Za chwilę znów obrywam falą dławiącego przeciążenia. Ciągnę mocno, sprawdzam przeciążeniomierz: 6g, 7g. Wskazówka zatrzymuje się, a w ślad za nią szybowiec. Poziom. Akcentuję ten krótki lot, mam bardzo mało czasu. Muszę mieć pewność, że wszystkie stery są w neutrum, że nic nie ściągnie mnie na bok.

Zaczynam jeden z najtrudniejszych manewrów. Ciągnę jakby z większym szacunkiem, trochę delikatniej. Tak wiele energii zgromadzonej w poprzedniej figurze będzie próbowało wyrwać mi z rąk kontrolę nad szybowcem. Pilnuję horyzontu, gdy znika pod kadłubem, ja, nie przestając ciągnąć, przenoszę wzrok na prawe skrzydło. Stop. Świetny pion. Trzymam go i lecę ten pion do góry. Nie pozwalam sobie na najmniejsze rozluźnienie. Stopy blokują ster kierunku. Już wiem, że będzie dobrze. Równowaga sił zatrzymuje szybowiec i widzę, że przechodzi w dobrą stronę. Ślizgam się na ogon, perfekcyjny pion można zauważyć w tym wahnięciu, obserwuję horyzont nad głową i już szukam piramidy.

Znowu nurkuję, obracam, ciągnę. Prędkość w porządku. Swift kręci się szybko, muszę wyczekać jeszcze i kolejny manewr zrobić najbliżej nawietrznej krawędzi tak, aby wpasować się w tolerancję granic strefy. Mieszczę się w tym sześcianie, jakby poza jego granicami świat nie istniał.

Teraz nie liczy się nic innego, szybowiec staje się przedłużeniem mojego ciała, bo jak inaczej wytłumaczyć możliwość sprawowania tak zupełnej kontroli człowieka nad maszyną. Chcę się podzielić tym stanem ze wszystkimi jego świadkami, przeciągam akcenty poza granice możliwości. W bocznym opływie utrzymuję linię i kręcę dalej. Na cztery zatrzymuję i od razu wyrywam w górę. Wszystko staje się ciężkie, nie mogę przesunąć nogi, nie mogę jej podnieść, oddycham z trudem jakby ktoś nagle kopnął mnie w płuca. Odpycham niewidzialnego przeciwnika ręką. Wtedy krew uderza mi do głowy ze zdwojoną mocą.

Zachowuję spokój jedynie dzięki temu, że mój organizm był przygotowany na uczestnictwo w tej próbie sił. Lecę do góry nogami, mam ziemię nad głową. Jestem już nisko, nie mam zapasu wysokości. Dopięte pasy wciskają mnie w fotel i tylko włosy falują swobodnie w rytm niespokojnego powietrza. Nagrzany grunt porusza termiczne podmuchy i bawi się szybowcem, rzucając go to w górę, to w dół. Każdy taki strzał odczuwam równie mocno. Wiem, że mogę zaufać maszynie, że poradzi sobie z tym i nie da się wybić z rytmu. Ustawiam szybki kąt i akcentuję obrót. Wszystko musi być rytmiczne, skracam linie, żeby zrobić sobie więcej miejsca na kolejne figury. Pozostały jeszcze trzy. Prędkość mogłaby być większa.

Teraz przewrót przez skrzydło. Wprowadzam do figury i znów ciągnę w górę. Szybowiec obraca się, jakby niewidzialna ręka złapała w powietrzu końcówkę skrzydła. Za chwilę mknę pionowo w dół. Ustawiam dobry pion, nie zwlekam. Przedostatnia figura dobra energetycznie, ona mnie ratuje. Wysokość w porządku. Prędkość sprawdzona.

Obracam w kącie do góry i mam chwilę wytchnienia. To jeszcze nie koniec, jeszcze pędzę w pionie, jeszcze lecę dziesiątą figurę i kończę wiązankę. Sygnalizuję finisz akrobacji. W każdym razie dzisiaj, teraz. Czuję, że szybowiec spisał się znakomicie. Wypuszczam podwozie i idę do lądowania. Naprawdę minęły zaledwie trzy minuty?


Tytuł: Gra błędów

Autor: Patrycja Pacak

Data premiery: 15 września 2023 roku

Szczegóły techniczne:

·      reportaż,

·      wydawnictwo #wydajzmistrzem,

·      liczba stron 324

·      format A5

·      okładka miękka ze skrzydełkami

·      wydanie I

·      numer ISBN 978-83-967370-0-7

gra_bld
chat Komentarze (0)